piątek, 30 stycznia 2015

lektura

Niechęć do czytania u młodszych dzieci wynika z wielu powodów, jednym z nich jest słabe opanowanie techniki czytania Dziecko zanim dotrze do końca zdania zapomina co było na początku. Następna sprawa to słownictwo książki odbiega ono często od tego, którym dziecko posługuje się na co dzień. Czasami jest problem z nowymi słowami czy pojęciami. Dobre efekty daje wspólne czytanie-ty stronę-ja następną. Można także spróbować wspólnego opowiadania. Te próby przybliżą dziecku daną pozycję i mogą zachęcić do samodzielnego czytania. Ależ Mamusia Muminka też wybiera wolność (choć tylko na chwilę) – w tomie “Tatuś Muminka i morze”  Swoją drogą, trochę dziwne, że akurat “Opowiadania” trafiły do kanonu podstawówki… Moim zdaniem to już tom dla trochę dojrzalszego czytelnika. Oczywiście “katastrofizm” pojawia się już w tomie o komecie (gdzieś kiedyś czytałem, że to metafora II wojny światowej), w tomie o zimie mamy rozmyślania o śmierci, i tak to zmierza do mocno depresyjnej “Doliny Muminków w listopadzie”. “Opowiadania” są krótkie, stąd może ten pomysł kuratorium. Do szkoły bardziej by mi pasowało “W dolinie Muminków” i “Lato Muminków”, czy “Pamiętniki”. Oczywiście – Muminki można (i trzeba) czytać przez całe życie, wciąż odkrywając nowe sensy i znaczenia, pytanie tylko, od czego zacząć. Temat rzeka – zachecac czy zmuszac? Ja bylem w tej szczesliwej sytuacji, ze wiekszosc obowiazkowych lektur, wlacznie z Zeromskim (tu oczywiscie wybiegam wiekowo sporo przed Macka) przeczytalem zanim staly sie obowiazkowymi. Coz, Muminkow wtedy jeszcze nie bylo.
A kiedy byly i kiedy moje pachole je czytalo, jakos sie nie wlaczylem. To samo u zony – zdazyla przeczytac wiekszosc ksiazek, zanim padla na nie klatwa obowiazku.
Ale wracajac do meritum, bo wpisy glownie skoncentrowaly sie na apoteozie Muminkow. Wiem, ze we wczesnych latach piecdziesiatych, kiedy bylem w podstawowce, w domach wielu moich kolegow i kolezanek szkolnych, po prostu nie bylo ksiazek. Dla nich lektury obowiazkowe byly jedyna sposobnoscia przeczytania ksiazki. Teraz, paradoksalnie, sytuacja zaczyna powracac.
Jest telewizja i internet ale nie ma ksiazek. Niezaleznie od powstania i rozwoju e-bookow, wiele wody uplynie pod Poniatowszczakiem (teraz juz wiadomo skad jestem) zanim wszystkie zostana przerzucone na dyski. Nie mowie tu juz o samym estetycznym procesie czytania – ladnie wydana ksiazka, fajny fotel, kieliszeczek czegos tam – cytujac Osiecka – TO JEST TO. E-book dla mnie to na samolot, moze na wyjazd nad morze, kiedy nie chce sie obladowywac dodatkowym bagazem.
Sa rzeczy do ktorych niejako trzeba sie zmusic. Nie wiem komu tak naprawde smakowal pierwszy kieliszek koniaku, nie mowiac o whisky. A jednak ktos przekonywal i czesto, choc nie zawsze przekonal, ze warto probowac. Mysle, ze z ksiazkami jest podobnie – do niektorych trzeba sie przekonywac. To samo z muzyka. To jest proces uczenia sie, nie tylko mniej lub bardziej bezmyslnego relaksu.
Mam dwa zeszyty z lekturami. Pierwszy zony z drugiej klasy (1955 r) i moj z pierwszego okresu w klasie siodmej (1957 r). Moje ksiazki to Zemsta rodu Kabunauri (H. Bobinska), Kozeta i Placowka. Kazda ksiazke musialem opisac: osoby, miejsce akcji, glowne zdarzenia, dlaczego mi sie podobala/nie podobala no i streszczenie. Nie pamietam abym kiedykolwiek napisal, ze ksiazka mi sie nie podobala. Ale mojej zonie, w recenzji wiersza J. Porazinskiej (w drugiej klasie!), nie podobalo sie, ze zajac bije dzieci zajaczki. (Ze Smyku, Smyku na patyku). Inna lektura to Bielyszew (Uparty kotek), Na jagody, W. Bianki (Dziupla – tez misiowi oberwalo sie za zniszczenie domka pszczol), Myszka Pik, Pantieliejew, Gorki (Wroblatko), Slon Trabalski, W. Badalska (Cztery motylki), Duszynska (Szarusia).